czwartek, 25 grudnia 2014

Pastorałka

Jak tam musiało być zimno: palce kostniały, ciało
przeszywał przenikliwy dreszcz. Krew na Jej białej
sukni, nad odciętą scyzorykiem pępowiną latają
muchy. Noc. Dziecko całe w brudnej ziemi. Dlaczego
nic mu się nie stało, nie zmarło od razu po porodzie?
Zakażenie, brak higieny i odpowiedniej lekarskiej opieki.
Nie było innego wyjścia. Ale stało się inaczej: było.
I to jest najdziwniejsze.

Wszystko nie tak i na odwrót. Ostateczna materia
w ciele: drobnym i słabym, chorowitym i kaszlącym.
Noc. Pusto. A tutaj dzieje się wszystko. Małe dziecko
przewraca się z boku na bok, matka nie dostała
przeciwbólowych leków i krzyczy. Całą drży, osuwa się
na ziemię. Mdleje. Próbuje ją ocucić. Nie umieraj.
Przecież wtedy tylko koniec. Zostań. Proszę, zostań -

- Boże, w którego nie wierzę. Wracaliśmy z kościoła.
Zmęczone twarze odbijały się w kałużach. Latarnie
świeciły za słabo i można było zgubić się w ciemności.
Nie wiedziałem, po co tam poszedłem i po co wracałem.
Kroki odbijały się echem jak wbijane gwoździe. Jak
rozlewa się krew, gdy zardzewiały metal wchodzi w
nadgarstki? Jak napinają się mięśnie? Szliśmy dalej.
Co się wtedy wydarzyło? To były tylko narodziny.

Nie umiem powiedzieć nic, ponad "tylko". Milczę
przed nienazwanym. Tłum ludzi. Klęczą. Nie potrafię
wypowiedzieć słowa, w którego nie wierzę
Boże, jak tam musiało być zimno. Dalej noc. Krok
po niewierze to powolne odchodzenie, Po którym nie
można wrócić. I nie ma innego wyjścia. I to jest
najdziwniejsze.

(25 XII 2014)

wtorek, 23 grudnia 2014

Pusto, dramat w jednym akcie.

Pusto
dramat w jednym akcie

(Pokój w nowoczesnym mieszkaniu, w wielkim mieście. Na środku sceny – łóżko. Po obu jego stronach -  otwarte okna. Zimny poranek późnej jesieni. W łóżku młody mężczyzna. Wstaje, dopiero po przebudzeniu.

Podstawową wskazówką inscenizacyjną jest zapis tekstu).

MĘŻCZYZNA: 

[1.] 

Jeszcze raz. Wszystko od nowa. Takie same poranki. Za oknem mgła, niebo o kolorze brudnego mleka. Lodowate powietrze. Czy nie jest za zimno? Nie, w sam raz. I to nigdy się nie zmienia. 7:38. Ciało, ledwo przebudzone i zdrętwiałe. Prawie martwe, ale jednak wstaje, wiedzione jakąś dziwną siłą. Może kawy? Tak, jedną, zawsze tylko jedną. Małe espresso. Usiądę sam, naprawdę nie trzeba. Proszę mnie zostawić, tak jak wszyscy. Nie, nie robi mi Pani przykrości. Nikt nie robi mi przykrości. Bo nikogo nie ma. Cisza odbija się od pustych ścian. Albo może lepiej – rozmawiam z milczeniem. Chociaż nie, to źle brzmi – sam ze sobą zaczynam robić się strasznie egzaltowany. Trzeba na siebie uważać: 

taki stan wymaga rygorystycznej samokontroli. Regularne posiłki. Pobudka o tej samej porze. Sok ze świeżo wyciskanych owoców. Codziennie dwadzieścia minut biegania. Żadnej kawy i papierosów Ten doktor mi tak powiedział. Że kiedy ciało jest zdrowe, to i dusza zaczyna się uzdrawiać. To wszystko jest w tobie, pamiętaj, tylko musisz to odkryć. Nie możesz się zamykać na ludzi. Najważniejsze to się nie bać. Przecież oni chcą dobrze. Oni mogą coś dać sobie. Ty możesz coś dać im. Jesteście sobie potrzebni. 

sobota, 6 grudnia 2014

czwartek, 20 listopada 2014

Listopad [To tylko zmęczenie. Dni coraz krótsze.]

To tylko zmęczenie. Dni coraz krótsze. Światło ucieka. Czas
przestał istnieć, a poranki to pusta wieczność. Przecież nie można
już zmienić podjętej decyzji. Mam zostać? Tam ktoś na mnie czeka.
Wynajęte mieszkanie i opłacone rachunki. I co z tego, że nie
istnieje? W końcu można się oszukiwać. Krew trudno zatamować,
powoli unosi się w wilgotnej parze. Ostatnia łaźnia. Zapędzeni i
upchnięci, czekają. Ten z dołu zobaczył, że sufit przecieka. Zobaczył
i zemdlał. To tak łatwo? Czyli bez oklasków? Już więcej nie będzie.

Gdy po raz pierwszy zobaczyłem jej ciało, nie chciałem uwierzyć,
ze istnieje naprawdę. Delikatna chropowatość skóry. Drżała za
każdym dotknięciem. Na początku się bała, ale pozwoliła wejść
w samą siebie. Aż do krwi. Brak oddechu. Już może umierać.
Przyjechała do mnie do miasta, a ja nie odbierałem. Błąkała się
po pustych ulicach. Patrzyła w sklepowe witryny, a tam nie widziała
swojego odbicia. Dobranoc, najdroższa. Dobranoc. Nie zostało z nas
nic. Potrafisz uwierzyć? Z liczby mnogiej pozostało mileczenie. Język
stracił swoją gramatykę i skladnię: w końcu jak opowiedzieć znikanie?
Dobranoc. Śpij spokojnie. NIe bój się, nie ma już snu.

Już jej nie kochał. Ale cały czas bał się o tym powiedzieć. Ile w tym
wszystkim nieustępliwego banału? To już lepiej zamilczeć. Dzwonił
i nic nie mówił do słuchawki. Dni mijaly w pianissimo. Pauza generalna.
Przecież nie możesz tego zrobić. Co się wtedy stanie? Nic. Kim ty
teraz jesteś. Nie wiedział już, jak się nazywa. W lustrze nie poznawał
swojej twarzy. Jak wrócić do własnego imienia? Jak wrócić do tamtych
dni, tamtej nocy, gdy nie znało się jej ciała, rytmu oddechu, powierzchni
skóry? Ale przecież tamtego momentu już nie ma. No tak. Tak samo
ze wszystkim. Już nic nie mów proszę. Wiem, co chciałaś powiedzieć.
Zresztą, to nieważne. To tylko zmęczenie. Więcej odooczynku. Teraz
tylko sen. 

(listopad 2014)

piątek, 17 października 2014

Październik [Coraz bardziej mnie nie ma.]

Coraz bardziej mnie nie ma. Dni już krótsze, niedługo
zostanie tylko noc. Jak na jakiejś nieznanej scenie - wszyscy
patrzą, gdy ja się spalam. Patrzysz na mnie i nic nie mówisz. 
Zresztą ja też. Może zostaniesz jeszcze? Nie wychodź. Nie chcę
być sam. Ile to już lat? Poranki ciągle takie same. We mgle łatwo
zabłądzić i potem nigdy się nie obudzić. Zgubiłem się w mieście

i wsiadłem do złego tramwaju. Dojechałem aż do kresu. Po 
chwili nie pamiętałem jak się nazywam. A przedstawienie trwało dalej. 
Tylko kto jest widzem? Rytm czasu nie zmieni się nigdy. Wieczne ostinato
zmęczenia. Dni jak niestaranne kalki samych siebie. Chciałbym zostać

Żeby było żadnego jutra. Przeglądać tylko stare zdjęcia i wiecznie
umierać. Czy to już ostatni akt? Dalej nie umiem tekstu. Nie wiem co 
mówić. Mogę przepraszać za to, że jestem, ale i tak nikt mnie 
nie usłyszy. Już po wszystkim. To tylko tyle? Aż tyle. Znowu 

trudno wstać. Już wszyscy wyszli. Jeszcze tylko chwila przed
przebudzeniem. Aby tylko nie opuszczać snu. Szum ulicy
za oknem. Głosy ludzi, który nie ma. Potem cisza. 
Próbowałem otworzyć oczy a na powiekach był popiół.

(październik 2014)

wtorek, 5 sierpnia 2014

Morza (poemat dla teatru)

Morza
(poemat dla teatru)

1.

w zmąconej powierzchni fal odbija się światło jak słowa
przemierzające podwodne labirynty pamięci jeszcze nigdy
śmierć nie była tak blisko – tuż za białą barierką
zaczyna się koniec – patrzyła w bezbrzeżna toń – czy jak mówiła
że jest gotowa to zrobić kłamała? teraz ukazywała mi się
sama prawda

coraz bardziej oddalaliśmy się od lądu coraz bardziej w głąb
uciekaliśmy od pewnej i znanej nam powierzchni ciała
jej twarz stawała się dla mnie coraz bardziej obca jak
wyspy które nigdy miały nie zostać odkryte – nasz statek
minął jedną z nich i wydawało mi sie że widzę tam człowieka
ale to to było tylko złudzenie – podobnie jak nasza wspólna wieczność

2.

no tak
bo to wszystko miało być inaczej
prawda
ale tak jakoś
dziwnie się ułożyło
wiesz nie wiem czy to ma jeszcze w ogóle sens
no ale przecież
właśnie
czy nie warto jeszcze raz spróbować
ile razy można -
ciągle od początku i znowu i znowu jeszcze raz
czy warto to wszystko tak od razu -
ale co wszystko
jak to co?
przecież właściwie nie ma nic
no właśnie nie ma nic

(powinniśmy odbyć tę rozmową idąc brzegiem morza i patrzylibyśmy na upływające życie i taki upływający czas ale na szczęście nic takiego się nie odbyło bo to było jeszcze wcześniej ale chyba tak naprawdę to w ogóle tego nie było tylko my sobie to wszystko sami wyobrażaliśmy i mówiliśmy te słowa w naszych zmęczonych tymi wszystkimi wspomnieniami umysłach i dochodziliśmy do tego samego wniosku że chyba dobrze że ta rozmowa się nie odbyła bo wtedy utonęlibyśmy w głębinach banałów w odmętach słów które nie znaczą nic poza swoim pustym brzmieniem a tak uchowaliśmy własną materialność cielesną dotykalną krwistą wszystko co pozostało nam w bezbrzeżnej krzyczącej samotności)

ale i to się nie udało
znikało wszystko
zatapiałem się
w sobie samym

piątek, 16 maja 2014

"Lalki" - czytanie w Paryżu/"Les Poupées" - lecture à Paris

W Paryżu, 3 czerwca 2014 roku, o godz. 19.00 w Théâtre Laboratoire Elizabeth Czerczuk, odbędzie się czytanie mojej sztuki Lalki. Wydarzenie to jest częścią cyklu lektur współczesnych polskich dramatów, organizowanego przez Instytut Polski w Paryżu we współpracy z Théâtre Laboratoire Elizabeth Czerczuk i  Presses Universitaires du Mirail, collection Nouvelles Scènes • Polonais. Poniżej podaję, po francusku, wszystkie informacje o czytaniu i dane adresowe. 

Serdecznie zapraszam!

NOUVELLE DRAMATURGIE POLONAISE
panorama du théâtre polonais d’aujourd’hui
Théâtre Laboratoire Elizabeth Czerczuk

2e séance de lecture
mardi 3 juin 2014 à 19h

Les Poupées"
(Lalki)
de Michał Zdunik                                  

traduction : Kinga Joucaviel
éditeur : Presses Universitaires du Mirail, collection Nouvelles Scènes • Polonais

mise en espace : Elizabeth Czerczuk
avec les comédiens de la Compagnie Elizabeth Czerczuk

en présence de l’auteur
et de la traductrice

Cycle initié et organisé par l’Institut Polonais de Paris

en partenariat avec
le Théâtre Laboratoire Elizabeth Czerczuk

et les Presses Universitaires du Mirail

Adresse

Théâtre Laboratoire Elizabeth Czerczuk 
20 rue Marsoulan
75012 Paris
tel. 01 43 40 79 53
www.theatrelaboratoire.com

Entrée libre

réservation conseillée :
paris.info@instytutpolski.org

wtorek, 8 kwietnia 2014

Rzeczy pozaliterackie

Drodzy czytelnicy,

brak nowych postów literackich i teatralnych nie oznacza przerwy w pisaniu. Wręcz przeciwnie! W oczekiwaniu na kolejne, powstające, fragmenty zapraszam do lektury moich najnowszych esejów:


Inne teksty czekają na swoją publikację. Gdy pojawią się online, z radością zamieszczę odpowiedni link na blogu.

Serdecznie pozdrawiam - 

mz

niedziela, 5 stycznia 2014

Prologi, I

na scenie tylko mężczyzna, a w nim: chór

czas przemykał krętymi chodnikami - labirynty ciemnych uliczek w mieście
nie rozświetlał ich mrok dnia kamienice gniotły ciała kretów drążących
powierzchnię niewiadomych snów (nie potrafił się ostatnio obudzić
ciągły ból głowy nieprzyjemne kłucie w sercu może to zbliżało się już
        obudził się i nie nazwał tego – co niewypowiedziane nie istnieje
        frazes który przestał coś dawno znaczyć a teraz ma tylko chronić
        przed tym co zmierza w krzykliwym milczeniu)

dlaczego nie zostałeś (kto to mówił do niego?) trzeba było nie odchodzić
ale dobrze: nie będziemy komentować twojego wyboru którego
nam nie zostawiłeś – nie ma innego wyjścia: tutaj już nie ma światła tak
bardzo lubisz snuć się w mgłach zapomnianych twarzy obijać się
ściany drzwi domów widm – one wszystkie kiedyś były – a teraz
tylko na martwej tafli znikającej pamięci

(przestań to wszystko nie istnieje! - ale co? - za oknem crescendo
tramwajowych szyn transformatory trzymają długie legato basowych
uwertur – nie możesz kończyć ale musisz zacząć od nowa albo chociażby od końca
        wskazówki zegara przesuwają się jakby szybciej roztopione w godzinach
        czy może sam oszalał?

                                           samotność zapukała cicho i niepozornie
        prawie tylnymi drzwiami i rozsiadła się swoim chłodnym trwaniem
        istnieje tak bardzo tak mocno bo naprawdę jej nie ma albo może jest
        lecz nie tutaj ale daleko tam za odbiciem jego w zwierciadłach może
        nawet jeszcze dalej
                                       w lustrze lustra)



styczeń 2013