niedziela, 5 stycznia 2014

Prologi, I

na scenie tylko mężczyzna, a w nim: chór

czas przemykał krętymi chodnikami - labirynty ciemnych uliczek w mieście
nie rozświetlał ich mrok dnia kamienice gniotły ciała kretów drążących
powierzchnię niewiadomych snów (nie potrafił się ostatnio obudzić
ciągły ból głowy nieprzyjemne kłucie w sercu może to zbliżało się już
        obudził się i nie nazwał tego – co niewypowiedziane nie istnieje
        frazes który przestał coś dawno znaczyć a teraz ma tylko chronić
        przed tym co zmierza w krzykliwym milczeniu)

dlaczego nie zostałeś (kto to mówił do niego?) trzeba było nie odchodzić
ale dobrze: nie będziemy komentować twojego wyboru którego
nam nie zostawiłeś – nie ma innego wyjścia: tutaj już nie ma światła tak
bardzo lubisz snuć się w mgłach zapomnianych twarzy obijać się
ściany drzwi domów widm – one wszystkie kiedyś były – a teraz
tylko na martwej tafli znikającej pamięci

(przestań to wszystko nie istnieje! - ale co? - za oknem crescendo
tramwajowych szyn transformatory trzymają długie legato basowych
uwertur – nie możesz kończyć ale musisz zacząć od nowa albo chociażby od końca
        wskazówki zegara przesuwają się jakby szybciej roztopione w godzinach
        czy może sam oszalał?

                                           samotność zapukała cicho i niepozornie
        prawie tylnymi drzwiami i rozsiadła się swoim chłodnym trwaniem
        istnieje tak bardzo tak mocno bo naprawdę jej nie ma albo może jest
        lecz nie tutaj ale daleko tam za odbiciem jego w zwierciadłach może
        nawet jeszcze dalej
                                       w lustrze lustra)



styczeń 2013