scena
dla dwójki aktorów
Kiedyś
spałem z tamtą kobietą.
Gdy
zasnęła, zrobiło się dziwnie niezręcznie i chciałem wstać, ale
poczułem, ze nie mogę. Tłumaczyłem to sobie bólem stawów
i przemęczeniem, albo że coś uciskało mi jakiś nerw,
ale
to nie było to.
Zostałem
w łóżku, które już wtedy było obce i niemoje.
Otoczony ze wszystkich stron murami z poduszek i małymi pagórkami, które tworzyły
wgniecenia na kiedyś białym prześcieradle.
Otoczony ze wszystkich stron murami z poduszek i małymi pagórkami, które tworzyły
wgniecenia na kiedyś białym prześcieradle.
Nie
mów mi o tym.
Dlaczego?
(milczenie)
Poczekaj,
dokończę.
Nie
mogłem się wydostać.
Poczułem
perfumy, których używała; to nie były żadne szczególne,
ale przenikające w swej
dobitnej konkretności.
dobitnej konkretności.
Jedyną
cechą tego zapachu, było to, że to był jej zapach. Zacząłem się
wpatrywać w nieobecne
ciało obok, które już do mnie nie należało.
ciało obok, które już do mnie nie należało.
Smugi
potu rozlewały się po ramionach w tylko sobie wiadomych kierunkach.
Gdy byłem
blisko, przyklejały się do mojej skóry
blisko, przyklejały się do mojej skóry
i
odklejały od niej z szeleszczącą melodią, która należała
tylko do niej.
Tak
samo jak do niej należał nierówny rytm oddechów,
zapach,
gdy już było po wszystkim, chropowata powierzchnia skóry...
Przestań,
naprawdę.
Nie
chcę tego słuchać, mówiłam Ci. Nie możesz przestać o tym
mówić?
Właśnie
o to chodzi. Nie mogę.
Dlaczego?
Chodź
tu bliżej.
(pauza)
Jeszcze
bliżej. Proszę.
(pauza)
Czekałem,
i nadal nie mogłem wstać.
W
powietrzu poczułem jakąś nerwową obecność śmierci.
Znaczy
nawet nie o umieraniu tu chodziło, niebo było spokojne,
żadnego
dźwięku za oknem,
ale
o to, że to było coś ostatecznego,
na
całe życie.
Jakby
zapadał nade mną wyrok, jakiś bezlitosny, nieobecny kat mówił:
nie
zapomnisz, ten zapach, to szeleszczenie...
(pauza)
Wiedziałem
wtedy, ze od teraz będę uginał się
pod
tym ciężarem tego obrazu i dźwięków. Zaskoczyły mnie w
pół drogi
między
zostaniem a odejściem,
-choć
wtedy już na pewno wiedziałem, że to nie ma sensu.-
Trzymało
nas tam czyste przyzwyczajenie, znajomość tamtej sypialni, kształt
rąk.
Wyjdź
stąd natychmiast teraz (mówiłem sam do siebie).
Ubrać
się, wyjść, pobiec gdzieś daleko,
nie
patrząc gdzie,
i
nawet nie krzyczeć
-
bo bałem się, ze to słowa znowu coś przypomną, ten zapach...
(pauza)
Ale,..
Nie wiem, wiesz? Nie wiem, w ogóle Cię nie rozumiem.
Ja
siebie też nie.
Śpij
już, proszę.
Ale
ja się nigdy nie budzę -
nie
słuchasz mnie, nie rozumiesz?
Słucham,
ale...
To
posłuchaj jeszcze chwilę proszę
To
dla mnie ważne, naprawdę
potem
mogę już nic nie mówić
Już
nic nie będę mówić, mów.
To
od tamtego momentu zaczął się sen
albo
chyba trwał zawsze od dawna, a ja się
po
prostu nigdy nie budziłem? Nie wiem dzisiaj
od
kiedy upłynęło tyle nocy, tyle razy stawało przede mną
to
dawne, ale aż za wyraźne objawienie, nie jestem
w
stanie już rozpoznać cienkich granic między materią
a
jej brakiem, myślą a ciałem, którego ciepło rozchodzi
się
po dotyku powoli po chropowatej powierzchni skóry...
(zaraz
moment co ty mówisz – tak powinna teraz
zakrzyknąć
postać kobiety i powinien to usłyszeć autor
a
reflektory – zapalić się na rampie rozświetlić cała
przestrzeń
i jednym uderzeniem jasnych promieni
złamać
chybotliwe przejście teatru i rzeczywistości
aktora
i głosu, którym teraz przemawia – przemawia
z
pewną dozą wątpliwości dodajmy, bo nie wie
czy
postać realistyczna w ogóle może tak mówić, a
sam
piszący dodawać takie fragmenty do surowej
scenicznej
partytury
i
teraz nie już nikt nie wie o co chodzi – skąd tutaj
pojawił
się on – autor, dlaczego łamie to, czego
łamać
się przecież nie powinno
jeśli
mam mówić dostatecznie szczerze,
to
tylko surogaty, środki zastępcze, tak naprawdę
to
brak mi absolutnej bezczelności aby gdzieś
umieścić
fragmenty swojego dziennika, osobistych
zapisków
rachunki zdjęcia pamiątki i musi znaleźć
dla
siebie wyłom – bezpieczniej byłoby pisać
powieści
albo wiersze: narrator czy podmiot liryczny
to
cudowne konstrukcje do uczynienia
krystalicznej
apoteozy Ja a tutaj zostają
tylko
didaskalia: czas miejsce rekwizyty wejścia i wyjścia
ale
dostaje się najważniejsze: żywe brzmiące rozbijające
się
ciepłymi wibracjami słowo warte każdych poświeceń)
(dłuższa
pauza)
Zasnęłaś...?
Nie,
nie, mów...
Wiesz
ja nadal nie wiem jak to nazwać wszystko,
ja
naprawdę nie chcę abyś mnie źle zrozumiała...
Nie
martw się, mniej już rozumieć nie mogę.
Ale
ja się staram, ale to umyka, jak piasek
przesypujący
się przez palce
czy
to nie niektórzy
mówią
tak, ze czas się przelewa przez palce? Chyba
lepiej
mówić że przesypuje jak w klepsydrach
szklanych
pogrzebowych drewnianych
jak
wtedy, kiedy leży się już po wszystkim
i
nie patrzy się kiedy zachodzi słońce
i
już się zmierza nadchodzi noc
a
pogrzebowe klepsydry
rozmywają
się w „po wszystkim”
bo
w tym momencie pokonało się umieranie
przesypujący
się... przez palce... powoli
zamglonymi
twarzami i oddechami ciała
jak
ja mam ci o tym powiedzieć przecież
wiesz
o mnie wszystko już kiedyś ci wszystko
mówiłem
co z kim gdzie kiedy jak ale ale ale...
Ale
co?
Bo
to tak wszystko jakoś tak zostaje...
Słyszysz?
Już tracę język, słowa rozpadają
się
na jakieś pokraczne kawałki niezdolne
do
niczego poza fałszywym brzęczeniem
nie
zasypiaj proszę już zaraz skończę.
Ale
ja nie zasypiam, naprawdę.
Dobrze,
żeby to skończyć to mówić
będziesz
potem mogła odejść naprawdę
zostawię
ci drogę wolna i oddam klucze
do
naszego mieszkania sam się wyniosę
gdzieś
nieważne byle dalej by nie spotkać
się
z twoim wzrokiem pełnym winy
Ale
co Ty mówisz?!
Daj
mi skończyć, proszę jeszcze kilka
słów
kilka zdań. Proszę.
(cisza)
O
tych snach chciałem Ci powiedzieć o tym
wszystkim
nawiedzających mnie czasem co kilkadziesiąt
nocy
o duchach jej wtedy w tej bliskości o tych
objawieniach
gdzieś między mgłą a ciałem bo to
przecież
były spazmy ciała, rytm oddechów, smugi potu
i
które czasem powracają wiesz ja walczę z tym
od
razu je odganiam ale ich obecność to
była
ta rzucona klątwa raz pogrążone zatopione
w
tobie drugie ciało nie zostawi cię ostatecznie
już
nigdy nie wiem może nie mam racji
może
tak nie jest może to nie prawda? Może
mam
za mało doświadczenia ale musiałem Ci o tych
duchach
powiedzieć że one są moje niemoje
jak
rozpadające się szczątki przypominają:
tak
kiedyś płynęła w nas krew i rzeki powietrza
szalone
rozsadzające fale ciepła ja próbuje z nimi
walczyć
ale to chyba nie można chyba trzeba się pogodzić?
Słuchasz
mnie? Nie śpisz? Teraz możesz odejść
możesz
zrobić co chcesz pogodzić się z tym
wszystko
nie musisz nic mówić
(cisza,
bardzo długa cisza)
(to,
co się teraz dzieje, nie wiadomo, jak powiedzieć
a
tym bardziej – zainscenizować, żeby nie być posądzonym
o
tandetę melodramat albo i coś jeszcze gorszego!
ale
co można powiedzieć odczuć?
a
może by po prostu
usłyszeć
najcichszy z możliwych dźwięków
szelest
pościeli wywołany przez przesuwające się
do
siebie dwie osoby i po chwili utwierdzają się
w
przekonaniu, ze nawiedzające mgły kiedyś
żywych
ciał są niczym wobec zbawczej
i
zwyciężającej umieranie siły „teraz”
rozlewającego
się ciepła oddechów
smug
potu tego ostatecznego
wtopienia
się w to drugie jedyne
i
nagle, w jednej chwili
z
szelestu pościeli
są
coraz wyżej
i
wyżej
tam,
gdzie wszystko
co
miało granice
bezczasowo
do końca
pozbawiono
granic
(bardzo,
bardzo powolne wyciemnienie świateł, dźwięk szelestu pościeli aż
do całkowitej ciemności i potem jeszcze przez dłuższą chwile)
grudzień
2012 – styczeń 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz