wtorek, 5 sierpnia 2014

Morza (poemat dla teatru)

Morza
(poemat dla teatru)

1.

w zmąconej powierzchni fal odbija się światło jak słowa
przemierzające podwodne labirynty pamięci jeszcze nigdy
śmierć nie była tak blisko – tuż za białą barierką
zaczyna się koniec – patrzyła w bezbrzeżna toń – czy jak mówiła
że jest gotowa to zrobić kłamała? teraz ukazywała mi się
sama prawda

coraz bardziej oddalaliśmy się od lądu coraz bardziej w głąb
uciekaliśmy od pewnej i znanej nam powierzchni ciała
jej twarz stawała się dla mnie coraz bardziej obca jak
wyspy które nigdy miały nie zostać odkryte – nasz statek
minął jedną z nich i wydawało mi sie że widzę tam człowieka
ale to to było tylko złudzenie – podobnie jak nasza wspólna wieczność

2.

no tak
bo to wszystko miało być inaczej
prawda
ale tak jakoś
dziwnie się ułożyło
wiesz nie wiem czy to ma jeszcze w ogóle sens
no ale przecież
właśnie
czy nie warto jeszcze raz spróbować
ile razy można -
ciągle od początku i znowu i znowu jeszcze raz
czy warto to wszystko tak od razu -
ale co wszystko
jak to co?
przecież właściwie nie ma nic
no właśnie nie ma nic

(powinniśmy odbyć tę rozmową idąc brzegiem morza i patrzylibyśmy na upływające życie i taki upływający czas ale na szczęście nic takiego się nie odbyło bo to było jeszcze wcześniej ale chyba tak naprawdę to w ogóle tego nie było tylko my sobie to wszystko sami wyobrażaliśmy i mówiliśmy te słowa w naszych zmęczonych tymi wszystkimi wspomnieniami umysłach i dochodziliśmy do tego samego wniosku że chyba dobrze że ta rozmowa się nie odbyła bo wtedy utonęlibyśmy w głębinach banałów w odmętach słów które nie znaczą nic poza swoim pustym brzmieniem a tak uchowaliśmy własną materialność cielesną dotykalną krwistą wszystko co pozostało nam w bezbrzeżnej krzyczącej samotności)

ale i to się nie udało
znikało wszystko
zatapiałem się
w sobie samym