notatka
z 19 – 20 V 2013
(Irenie,
Adamowi)
Próbowałem
z siebie wydusić słowa, ale – ciężkie jak kamienie – wciąż
trwały w miejscu, przyciągały mnie do ziemi, niezdolne do
jakiegokolwiek wzniesienia się w górę. Historie wymykały
się spod palców, znaczenia rozmywały się w gęstym
powietrzu, głosy, zamiast mówić – milczały, albo nikły w
niezrozumiałym szumie.
Dzień
był jasny i przejrzysty. Dusił nas zapach bzu – obłędny,
przyciągający, niedający o sobie zapomnieć, jakby tylko on jeden
był na świecie. W ogrodzie wylegiwał się kot. Swoim doskonałym
kocim istnieniem – które niczego nie potrzebowało, poza
samym sobą – może chciał mi uświadomić, że jednak należy
szukać cały czas jakiegoś ukrytego celu tych wszystkich słów,
że może jest on bliżej – prostszy, niż mi się wydawało.
Przed
moimi oczami – przed moimi zdaniami - przeleciał jakiś owad –
brązowy, z długimi nóżkami. Widziałem go tak krótko,
że chyba nie potrafiłbym go dokładniej opisać. Przestraszyłem
się i odskoczyłem z krzesła. Po chwili zorientowałem się, jak
bardzo to było nierozsądne. W tym momencie pomyślałem, że może
po prostu boje się jakiegokolwiek, najmniejszego chociaż,
istnienia.
Słowa
dawały mi bezpieczeństwo poruszania się w świecie duchów i
widm - nieprzejrzystym, ale i doskonale przyjaznym – bo moim
własnym. Ta żałosna uzurpacja, kiedy jest się wszystkiego pewnym,
zna sie wszystkie możliwości i drogi, którymi można iść,
jest oczywiście źródłem chwilowej radości pokracznego
boga, ale szybko okazuje swoje granice i ograniczenia. To naprawdę
tylko tyle? Nie ma nic więcej? Ale jak to – to wszystko nie
istnieje?
Uwięziłem
się w teatrze na własne życzenie – i pewnie już wszystko będę
nazywał jako „utwory dla teatru”. W ustach aktorów słowa
nabierają człowieczeństwa, stają się materią żywą, nerwową –
oczywiście wielokrotnie się potykają, popełniają błędy – ale
są to błędy i potknięcia istniejącego ciała. To chyba wtedy
objawia się ten ukryty cel istnienia tych słów, którymi
próbuje zapisać się kartki – są dla samych siebie, by
rozbrzmiewać w przestrzeni, przemykać się powoli i odbijać od
teatralnych ścian, wędrować nieśpiesznie swoim kocim istnieniem.
Wyrwane
śmierci płaskiego papieru, nabierają wymiarów i
powierzchni, własnego głosu i echa. Wreszcie są: mówią,
choćby były ciężkie jak kamienie.
maj 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz