przestał istnieć, a
poranki to pusta wieczność. Przecież nie można
już zmienić podjętej
decyzji. Mam zostać? Tam ktoś na mnie czeka.
Wynajęte mieszkanie i
opłacone rachunki. I co z tego, że nie
istnieje? W końcu można
się oszukiwać. Krew trudno zatamować,
powoli unosi się w
wilgotnej parze. Ostatnia łaźnia. Zapędzeni i
upchnięci, czekają. Ten
z dołu zobaczył, że sufit przecieka. Zobaczył
i zemdlał. To tak łatwo?
Czyli bez oklasków? Już więcej nie będzie.
Gdy po raz pierwszy
zobaczyłem jej ciało, nie chciałem uwierzyć,
ze istnieje naprawdę.
Delikatna chropowatość skóry. Drżała za
każdym dotknięciem. Na
początku się bała, ale pozwoliła wejść
w samą siebie. Aż do
krwi. Brak oddechu. Już może umierać.
Przyjechała do mnie do
miasta, a ja nie odbierałem. Błąkała się
po pustych ulicach.
Patrzyła w sklepowe witryny, a tam nie widziała
swojego odbicia. Dobranoc,
najdroższa. Dobranoc. Nie zostało z nas
nic. Potrafisz uwierzyć?
Z liczby mnogiej pozostało mileczenie. Język
stracił swoją gramatykę
i skladnię: w końcu jak opowiedzieć znikanie?
Dobranoc. Śpij spokojnie.
NIe bój się, nie ma już snu.
Już jej nie kochał. Ale
cały czas bał się o tym powiedzieć. Ile w tym
wszystkim nieustępliwego
banału? To już lepiej zamilczeć. Dzwonił
i nic nie mówił do
słuchawki. Dni mijaly w pianissimo. Pauza generalna.
Przecież nie możesz tego
zrobić. Co się wtedy stanie? Nic. Kim ty
teraz jesteś. Nie
wiedział już, jak się nazywa. W lustrze nie poznawał
swojej twarzy. Jak wrócić
do własnego imienia? Jak wrócić do tamtych
dni, tamtej nocy, gdy nie
znało się jej ciała, rytmu oddechu, powierzchni
skóry? Ale przecież
tamtego momentu już nie ma. No tak. Tak samo
ze wszystkim. Już nic nie
mów proszę. Wiem, co chciałaś powiedzieć.
Zresztą, to nieważne. To
tylko zmęczenie. Więcej odooczynku. Teraz
tylko sen.
(listopad 2014)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz